7. Czy do szczęścia koniecznie potrzeba dwojga? – szczęście w pojedynkę

Foto di xxolaxx da Pixabay

Kiedy mnie pytają, mówię, że jestem szczęśliwy. A co to za szczęście mnicha – chudy jak nieboskie stworzenie (kiedyś Ksiądz Kardynał Wyszyński patrząc na mnie w czasie kazania na Jasnej Górze powiedział: „Dlaczego ojciec jest taki chudy? To Bogu urąga”), siedzi w klasztorze, na każde wyjście musi mieć pozwolenie, z każdych pieniędzy, które otrzymuje, musi się wyliczyć. Nie mam też oczywiście takich kontaktów uczuciowych, które bym sobie układał według swojego widzimisię, nie mówiąc o życiu seksualnym według dzisiejszej mody; no to co to za szczęście, zależne w każdym calu od przełożonego? Tymczasem ja z całym poczuciem odpowiedzialności mówię, że jestem szczęśliwy. To nie jest takie szczęście, które zawsze emocjonalnie ma wielką siłę napięcia, czasem emocjonalnie jest nawet dosyć trudno, są problemy, takie zmarszczki na tym szczęściu, które jednak jest wciąż trwałe, bo jego źródło jest w kontakcie z osobowym Chrystusem. Kontakt z Jezusem, bycie z Nim, poszukiwanie Go, znajdowanie i na nowo poszukiwanie ma w sobie takie niewyczerpane zasoby, że to na całą wieczność nam wystarczy. Takie pokorne bycie w stanie przyjaźni z Bogiem jest podstawą szczęścia człowieka wierzącego.

No i dla wierzącego – nigdy się nie jest w pojedynkę, ale co najmniej w piątkę w najbliższym gronie, bo są trzy Osoby Boskie i Anioł Stróż i ja, prawda? Wiem, są takie stany, że człowiek potrzebuje drugiego człowieka i na ogół jak się przeżywa coś pięknego, wspaniałego, to bardzo by się chciało tym z kimś podzielić; to przeżycie jest troszkę uboższe, jeśli się jest samemu. Ale na pewno jest taki kącik w duszy, który jest zastrzeżony tylko dla mnie i dla mojego osobistego kontaktu z Panem Bogiem. Tak, że człowiek wierzący nigdy nie będzie całkowicie sam. A mnich to jest „monachos”, pustelnik, ktoś, kto w razie potrzeby może też przebywać sam, zawsze w jakiejś relacji do braci, niekoniecznie jednak bezpośredniej.

Człowiek wierzący, a mnich w szczególności, ma ciągle być w obecności Boga, nie tak w nerwowym napięciu, że muszę wciąż pamiętać i nigdy o tym nie zapomnieć, ale tak jak się oddycha. A jeśli jestem wciąż otoczony dobrym Bogiem, bo „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”, to pojęcie szczęścia się wysubtelnia, jest dalekie od szczęścia tylko emocjonalnego, które zwykle bywa ulotne.
o. Leon Knabit

Jestem pewna, że do szczęścia koniecznie potrzeba miłości. Bóg stworzył każdego do miłości, bo jesteśmy stworzeni na Jego obraz. A miłość to bezinteresowny dar z siebie dla kogoś, kogo się brało w sposób wolny. Kiedy byłam dzieckiem i patrzyłam na kochających się Rodziców, myślałam, że i ja założę kiedyś rodzinę. Było to dla mnie oczywiste. Dopiero gdy byłam już zaręczona – zresztą z bardzo wartościowym i dobrym chłopakiem – zaczęłam czuć, że to nie jest moja droga życia i że Pan Bóg przygotował dla mnie coś innego, jakąś inną miłość. A miłość musi być jakoś „wcielona”, wyrażać się „materialnie” w naszym życiu. Musi być ktoś, kto jest najbliższy, z kim mogę nawiązać relację osobistą, kto nie zdradzi i nie zawiedzie. Dla mnie taką Osobą jest Jezus – On pierwszy mnie umiłował, chociaż zna moją słabość i grzechy. Wiem, że nigdy nie potraktuje mnie przedmiotowo, nie zdradzi i na pewno pragnie mojego szczęścia. Ale, żeby ta miłość też mogła być „wcielona”, stawia na drodze mojego życia ludzi, których mam kochać ze względu na Niego, w których On jest obecny. Przez tych ludzi, często wspaniałych, On obdarza mnie miłością i dobro, które mnie od nich spotyka, jest Jego darem. A moim darem dla Niego, takim konkretnym, jest czas spędzany z Nim przed Najświętszym Sakramentem, pragnienie wierności nie podzielonego serca i służba wobec Jego dzieci. Czasem jest to trudne – ale na pewno mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwsza i dziękuję Mu, że dał mi takie powołanie do życia w świecie, wśród przyjaciół w Jego Kościele – ale w celibacie Jemu poświęconym.

Niektórzy ludzie rezygnują z małżeństwa. Nie wynika to z pogardy czy odrzucenia tej drogi, ale wiąże się ze szczególnym powołaniem, na przykład księdza, mnicha, zakonnicy. Głoszą oni, że Miłość Boga jest najgłębsza i że może wypełnić ludzkie serce. Zdarzają się też ludzie nauki, politycy czy działacze społeczni, którzy całkowicie poświęcają się swemu powołaniu i odnajdują szczęście w wierności pewnym ideałom czy dawaniu samych siebie innym.

Bywa jednak i tak, że osoby, które pragnęłyby zawrzeć małżeństwo, pozostają samotne. To dla nich niełatwe doświadczenie. Każdy jednak może znaleźć swoją, niekiedy długą, drogę do szczęścia, poprzez otwarcie serca i służbę dla innych.

Credits: www.ilestvivant.com
Agreement 25/7/2023
with Emmanuel Community https://emmanuel.info/

6. Jak przeżywać… – chodzimy ze sobą. Jakie zachować granice?

Analiza faktów [przeprowadzona przez] współpracowników Benedykta XVI